dnie. Na potężnych czarnych marmurowych stopniach pałacu, parę stóp tylko nad wodą, stała postać kobieca, której nie zapomni nikt, kto by ją raz oglądał. Była to Marchesa Afrodite, najpiękniejsza z pięknych, wielbiona przez całą Wenecyę, młoda małżonka, starego intryganta Mentoni. Ona to była matką dziecięcia, które było pierwszem jej i jedynem, a które teraz zaryte w muł wodny, tęsknić musiało za matczyną jej pieszczotą, siląc się napróżno w męce śmiertelnej o wezwanie drogiego jej imienia.
Marchesa stała sama. Drobne jej bose stopy srebrzyły się na czarnym marmurze. Włosy na wpół rozwite i oswobodzone z kunsztownej fryzury, która stroiła ją na dopiero co ukończonym balu, opływały kruczymi splotami królewską jej głowę. Śnieżno-biała lekka szata zdawała się być jedyną osłoną, otulającą wysmukłą jej postać. Ale noc była letnia, cicha, bez wietrzyka i ani jeden fałd białej tkaniny nie poruszył się na posągowo nieruchomej postaci, przybierając kształt marmurowej tuniki Nioby.
Ale o dziwo! Płomienne oczy Marchesy nie patrzyły wcale na kanał, który był przecież grobem najpiękniejszej jej nadziei, lecz utkwione były gdzieś w dal przed siebie. Prawda, że więzienie starożytnej Rzeczypospolitej to chyba najpiękniejszy budynek Wenecyi, ale jak mogła Marchesa Afrodite podziwiać jego piękność, w chwili, gdy własne jej dziecko walczyło ze śmiercią. Co mogło być w ponurej framudze, położonej wprost naprzeciw jej okien? w architekturze jej i or-
Strona:Edgar Allan Poe - Nowelle (tłum. Beaupré).djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.