Mimo to lekki, to znów uroczysty ton, z jakim przyjaciel mój mówił dziś o rzeczach mniejszej i większej wagi, budził we mnie, nie wiem czemu, pewne uczucie grozy. Urywał on nieraz w połowie rozpoczęte zdanie, zdając się zapominać jego początku i nasłuchiwał pilnie, jak gdyby oczekując czyjegoś przybycia, lub też słuchając odgłosów jakich, czy dźwięków, dostępnych własnej tylko jego wyobraźni. W czasie jednego z takich momentów rzuciłem okiem na otwartą książkę, leżącą obok otomany i zauważyłem tam ustęp, zakreślony ołówkiem. Był to ustęp z trzeciego aktu »Orfea«, tej pięknej włoskiej tragedyi, ustęp, którego żaden mężczyzna nie odczyta bez dreszczu przejmującego wzruszenia, a który każdą pierś kobiecą cichem westchnieniem podniesie. Obok leżała ćwiartka papieru, zapisana ręką mego przyjaciela. Był to wiersz napisany bardzo nieczytelnie, który jednak udało mi się z trudnością odcyfrować.
O! byłaś ty mi wszystkiem Miła,
Za czem się duch mój rwie z tęsknicą...
Zieloną wyspą w morzu Miła,
Źródłem, fontanną i świątnicą,
Osnutą drzew owocnych cieniem,
Zdobną w ofiarnych kwiatów zwoje.
A wszystkie kwiaty były moje.
Ach! sen zbyt piękny, by trwał długo,
Gwiazda nadziei bezpowrotnie
Zagasła. Przyszłość wartką strugą
Rwie mnie, bym za nią spieszył lotnie,