dobrze jeszcze po południu mieliśmy łagodny, nieustający wiatr z południo-zachodu, jednocześnie zaś słońce przyświecało pięknie, tak że najstarsi żeglarze z nas nie byli w stanie przewidzieć, co miało nastąpić.
My trzej, bracia moi i ja, popłynęliśmy o drugiej z południa ku wyspom i naładowaliśmy w niedługim czasie nasz statek plonem niezwykle okazałego połowu, który — uderzyło nas to wszystkich — był daleko obfitszy niż kiedykolwiek. Zegarek mój wskazywał właśnie godzinę siódmą, gdyśmy się zabrali do powrotu, aby najgorszy kawałek prądu przebyć po spokojnej wodzie, to znaczy, jak nam było z doświadczenia wiadomem, o godzinie ósmej.
Zimny wiatr przeciągał po naszym pokładzie, toż płynęliśmy czas jakiś szparko, bez cienia niepokoju, do którego nie było zresztą najmniejszej podstawy. Naraz spostrzegamy z tyłu, po za sobą, falę, nadpływającą mimo Helseggen. Była to rzecz niezwykła — nigdy jeszcze nie wydarzyło się nam coś podobnego — to też przeląkłem się mocno, nie wiedząc sam, czemu?... Kierowaliśmy się podług wiatru, nie mogliśmy się jednak ciągle naprzód posuwać z powodu wirów i właśnie miałem zaproponować powrót na miejsce, gdzieśmy na kotwicy stali, gdy wtem, podniósłszy oczy w górę, ujrzeliśmy cały horyzont zakryty przez osobliwą chmurę miedzianego koloru, która wznosiła się coraz wyżej z zadziwiającą szybkością.
Strona:Edgar Allan Poe - Nowelle (tłum. Niedźwiecki).djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.