wybrzeżu, gdzie nasi rybacy mają swe ulubione stanowiska. Jedna z łodzi zabrała mnie. Byłem na pół nieżywy, wyczerpany bez granic i teraz, kiedy już niebezpieczeństwo minęło, niezdolny wyrzec jednego słowa na wspomnienie jego grozy. Ci, co mnie zabrali na pokład, byli to starzy towarzysze młodości i codziennych zatrudnień, nie poznali mnie jednak i spoglądali na mnie jak na widmo z krainy duchów. Włosy moje, dzień przedtem czarne jeszcze, były obecnie tak białe, jakiemi je pan w tej chwili widzisz. Powiadają także, że cały wyraz mych rysów zmienił się zupełnie. Opowiedziałem im moją przygodę — nie uwierzyli. Teraz zaś opowiedziałem ją panu, nie śmiąc bynajmniej oczekiwać, abyś mi dał więcej wiary, niż weseli rybacy z Lofodden.
Nie myślę zaiste utrzymywać, jakobym w tem znajdywał coś dziwnego, że nadzwyczajny przypadek Mr. Waldemara wywołał tak wiele sprzecznych roztrząsań. Owszem, cudem by było czystym, gdyby do tego nie było przyszło, — zwłaszcza w danych okolicznościach. Życzenie wszystkich, którzy w tem brali udział, aby zachować rzecz przed publicznością w tajemnicy — przynajmniej chwilowo, lub do czasu, kiedybyśmy znaleźli okazyę do dalszych badań —