Nie upłynęło jeszcze pół minuty od wejścia człowieka drugiego, gdy zjawił się trzeci, idąc z tej samej strony, stanął przed domem, otworzył bramę z tym samym spokojem, jaki cechował pierwszego i wszedł także.
W trzy minuty później, dwaj z całej trójki znaleźli się na pierwszem piętrze.
Z niezwykłą zręcznością dobył jeden z kieszeń dwie, małe flaszki stalowe, dopasował węże gumowe i zmontował małą kolbę do lutowania u lampki swojej, podczas gdy drugi rozłożył na podłodze mały zbiór precyzyjnych i skończenie pięknych narzędzi. Żaden nie wyrzekł słowa. Leżeli płasko na podłodze, nie gasząc światła błyszczącego przed trezorem. Przez czas pewien pracowali w milczeniu, potem zaś silniejszy z nich dostrzegł zwierciadło umieszczone w suficie, tak, by przechodnie mogli widzieć górną część trezoru.
— Myślę, że te zwierciadło może nas zdradzić.
Drugi włamywacz, smukły młodzieniec, z włosami przypominającymi muzyka, potrząsnął głową.
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/10
Ta strona została przepisana.