— Tak, byli! — odrzekł z powagą Wallis. — Badali księgi nasze, stoły, odzież, a nawet nogi krzeseł biurowych.
— Zgoła nietaktowne postępowanie! — powiedział rozweselony Persh. — I cóż znaleźli, Jerzy?
Jerzy uśmiechnął się.
— Znaleźli to wszystko, co było do znalezienia! — odparł.
— Podrażniło ich, zdaje się, włamanie do Bond-Guarantees-Banku, o czem czytałem! — oświadczył Włoch chłodnym tonem.
— I ja przypuszczam to samo! — rzekł z obojętną powagą. — Fatalna to rzecz nosić nazwiska, jakie my właśnie nosimy. Serjo mówiąc, — podjął dalej — nie bardzo boję się policji, nawet w razie gdyby znalazła coś. Nie napotkałem dotąd u żadnego z policjantów bystrości, jaką posiada ów zimnokrwisty djabeł z ministerstwa spraw zagranicznych, kiedy to zmuszony byłem dać odpowiedź na pytania dotyczące dziwnych, zaiste przeżyć Persha na Wyspie Djabelskiej.
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/112
Ta strona została przepisana.