Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/113

Ta strona została przepisana.

— Jak się nazywa? — spytał Persh zainteresowany żywo.
— Przywodzi na myśl coś południowo afrykańskiego... ach, mam już... nazywa się Standerton. Niesłychanie zimnej krwi człowiek. Dnia następnego spotkałem go w Epsom! — powiedział Wallis. — Miejsce jego jest zgoła gdzieindziej, niż w ministerstwie spraw zagranicznych. Wszak pamiętasz Persh, jak szybko mnie omotał? — Persh potwierdził kiwnięciem głowy. — Nie spostrzegłszy się wcale przyznałem, że byłem obecny w Huntingdoshire tego samego tygodnia, kiedy skradziono klejnoty lady Parkinton. Gdyby śledztwo potrwało jeszcze bodaj pięć minut, dowiedziałby się był prawdopodobnie — tu zniżył głos do szeptu — gdzie są ukryte wszystkie skarby, których poszukuje policja angielska.
Wszyscy trzej roześmiali się, jakby z dobrego dowcipu.
— Skoro już mówimy o ludziach zimnej krwi, — podniósł Wallis — czy przypominasz sobie tego, niesamowitego jegomościa, który nam zaszedł drogę w Hatton Garden?