byś nic usłyszał. Istotnie, zamknąłem drzwi równie cicho, jak przy otwieraniu.
Potniejący człowiek, rozciągnięty na ziemi, uśmiechnął się.
— Było to, zresztą, dla ciebie rzeczą łatwą.
— Z jakiego powodu?
— Z tego powodu, żem wcale nie zamykał. Wszedłeś wszakże zaraz po mnie.
Było coś w milczeniu jakiem przyjęte zostały jego słowa, co go zmusiło podnieść oczy. Twarz towarzysza miała wyraz zdziwienia.
— Otworzyłem drzwi kluczem własnym! — oświadczył młodzieniec przeciągłym tonem.
— Otworzyłeś? — leżący na ziemi człowiek, zwany Jerzym, zmarszczył brwi. — Nie rozumiem cię Callidino. Wszakże zostawiłem bramę otwartą, ty zaś wyszedłeś zaraz po mnie. Udałem się prosto na górę, a ty za mną.
Callidino spojrzał na towarzysza i potrząsnął głową.
— Otworzyłem bramę sam, kluczem! — rzekł spokojnie. Może ktoś wszedł po tobie, natenczas mielibyśmy słuszny powód zbadać kto to uczynił.
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/12
Ta strona została przepisana.