Nacisnął dzwonek i po chwili weszła stara kobieta.
— Proszę mi przyrządzić herbatę, pani Skard! — powiedział. — Czy może był ktoś tutaj?
Pani Skard spojrzała w zadumie na sufit.
— Był tylko urzędnik z gazowni! — rzekła.
— Z gazowni? — powtórzył Wallis, zdumiony wielce. — Czyż go nie zaintrygował fakt, iż nie mamy wcale gazu?
Stara dama spojrzała nań z niejakiem osłupieniem.
— Powiedział, że przyszedł zbadać gazomierz. Potem zaś, zmiarkowawszy, że nie mamy gazu, dodał, iż mu idzie o elektrykę. Dziwnie to roztargniony młody człowiek.
— Tak bywa często, łaskawa pani! — oświadczył łagodnie lokator. — Wszakże wiadomo, że młodzi zakochują się właśnie w tej porze roku, a kiedy umysł ich zajęty jest czemś bardziej radosnem, niż rury gazowe i siatki świetlne, bywają zazwyczaj potrosze roztrzepani. Myślę, że nie dokuczył pani. Przypuszczam,
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/124
Ta strona została przepisana.