Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/149

Ta strona została przepisana.

troskami życia! — dodał. — Przez czas pewien, ty byłaś dla mnie troską, ale to minęło już.
— Cieszy mnie, że to mówisz Gilbercie, — rzekła łagodnie — chcę naprawdę pozostać z tobą na stopie przyjacielskiej, chcę ci być przyjacielem dobrym. Wiem, że wniosłam dużo złego w twe życie.
Wstała od stołu, patrząc nań z góry.
Potrząsnął głową.
— Nie sądzę tak! — odparł. — W każdym razie nie tyle złego, ile sobie wyobrażasz. Inne okoliczności sprzysięgły się na moją zgubę, chociaż wyglądały na piękną przyszłość. Smutne, że małżeństwo nasze nie stało się takiem, jak je sobie wymarzyłem, ale ostatecznie marzenia nie stanowią nader pewnych podwalin gmachu życia. Nie możesz sobie chyba wyobrazić, że byłem marzycielem, nieprawdaż? — dodał z uśmiechem właściwym sobie, przyczem w kątach oczu potworzyły się drobne zmarszczki. — Nie możesz mnie sobie przedstawić jako romantyka, chociaż byłem nim.
— Chociaż nim dotąd jesteś! — poprawiła.
Nie dał na to odpowiedzi.