Kwestia wydania obiadu weszła potem raz jeszcze na porządek dzienny, gdy się sposobił do odejścia.
— Możebyś został jeszcze chwilę, by to ze mną omówić? — zaproponowała nieco trwożnie.
Zawahał się.
— Uczyniłbym to jak najchętniej, — powiedział, ale spojrzał na zegarek.
Zacisnęła usta, czując przez moment, że ją przenika fala niezrozumiałego zgoła gniewu.
Było to z jej strony, czystym nonsensem, gdyż zawsze wychodził o tej porze i toteż nie istniał żaden powód pozostania.
— Pomówimy, zresztą innym razem! — oświadczyła chłodno i opuściła go, nie mówiąc już nic więcej.
Zaczekał aż do chwili usłyszenia, że drzwi jej pokoju na górze zapadły, potem zaś wyszedł z lekkiem uśmiechem, w którym było więcej łez niż wesela.
Opuścił dom w chwili bardzo korzystnej. Pozostawszy jeszcze bodaj pięć minut spotkałby się był niechybnie z teściową.
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/150
Ta strona została przepisana.