— Zadłużyłam się u pewnej firmy maklerskiej na 700 funtów — powiedziała pani Cathcart — i złożyłam naszyjnik twój, jako zastaw.
Młoda kobieta odetchnęła głęboko.
— Miałam, oczywiście zamiar, wykupić go, ale niespodzianie spadła katastrofa... wyłamano trezor kasy i skradziono klejnoty.
Edyta patrzyła na matkę osłupiałemi z przerażenia oczyma.
Mimo, że utrata naszyjnika sama w sobie, nie sprawiła jej zbyt wielkiej przykrości, fakt ten uświadomił jej teraz, coś, co jej było nierównie ważniejszem niż przypuszczała. Przedmiot ten stanowił dla niej ostatni ratunek na złe czasy, które mogły zjawić się lada chwila, o ile obawy Gilberta były słuszne.
— Na to niema rady! — powiedziała.
Nie czyniła matce wyrzutów i nie dała także wyrazu swego poglądu na niewłaściwość dawania w zastaw długów swoich, przedmiotów będących własnością osób innych.
Każdy rodzaj krytyki byłby tu bezużyteczny i nie wart zachodu.
— I cóż ty na to? — rzekła pani Cathcart.
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/154
Ta strona została przepisana.