czysz robotę i dobędziesz to, co można stąd zabrać, odejdę niezwłocznie.
— Przypuszczam, że zechcesz pan otrzymać swój udział?
— Wcale nie! — odparł przybysz spokojnie. — Pod żadnym warunkiem nie przyjmę udziału, nie mając do tego prawa. Pozatem moje stanowisko społeczne, nie dopuszcza mi iść tą ślizką ścieżką dalej, jak do zamknięcia oczu na kradzież pańską.
— Powiedzmy... zbrodnię włamania.
— Zgoda! — oświadczył. — Niech będzie... zbrodnia włamania.
Czekał aż do chwili, kiedy ciężkie drzwi trezoru ustąpiły bez szelestu, a Jerzy wsadził rękę, by wydobyć jego zawartość. Potem, nie rzekłszy słowa, skierował się do drzwi, zamykając je za sobą.
Dwaj wspólnicy usiedli, nadsłuchując bacznie, ale doleciało tylko ciche zapadnięcie bramy na klamkę, nic pozatem. Dziwny człowiek opuścił tedy dom.
Patrzyli po sobie... Jeden z nich był zaintrygowany, drugi zaś rozweselony.
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/18
Ta strona została przepisana.