Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/22

Ta strona została przepisana.

nia, czy smucenia się. Spójrz pan na tamtego, oto człowieka! — wskazał długim, nerwowym palcem.
Wskazany człowiek stał pośród małej, zielonej oazy, gdzie ruch publiczności był tak uregulowany, że pozostało trochę wolnego miejsca. Stał tu człowiek średniego wzrostu, w czarnym, sztywnym kapeluszu nasuniętym na czoło, z długiem cienkiem cygarem w białych, regularnych zębach. Był zbyt oddalony, by Leslie mógł dostrzec te wszystkie drobne szczegóły, ale wyobraźnia Gilberta Standertona uzupełniła luki w obrazie człowieka, którego zresztą raz już widział.
Jakgdyby czuiac badawcze spojrzenia, człowiek ów obrócił się i podszedł zwolna do placu zarezerwowanego dla powozów. Wyjąwszy z ust cygaro, uśmiechnął się na widok znajomego, siedzącego na koźle.
— Co słychać, sir?
Głos jego brzmiał przenikliwie i cienko, jakby ich dzieliła przestrzeń niezmierna. Ale krzyczał widocznie dlatego, by zostać dosłyszanym mimo rozgwaru głosów tłumu. Gilbert uśmiech-