Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/24

Ta strona została przepisana.

Dwa razy już zamigotały nad Downsem ostrzegawczo sine błyskawice, a dusznem powietrzem wstrząsnął grzmot, w chwili gdy wóz zaczął się włączać w nić pojazdów, wracających do Londynu. Burza, kotłująca już przez całe popołudnie runęła ze straszną wściekłością na Epsom. Błyskało nieustannie, deszcz stał się jedną, nieprzeniknioną falą wody, a pioruny padające raz po raz ogłuszały jadących.
Wielki tłum ludzi na wzgórzu rozpełzł się. jakby topniejąc. Brzegi jego wystrzępiły się w długie, czarne kosmyki. Wszyscy biegli spiesznie ku trzem stacjom pobliskim. Trzeba było niezwykłej zręczności, by przewijać auto poprzez chaos powozów i dorożek automobilowych, w którym grzęzło nieustannie.
Standerton zajął miejsce obok szofera, mimo że wóz był kryty. Był człowiekiem o bystrej spostrzegawczości i zaraz przy drugiej błyskawicy, zauważył, że twarz szofera pobladła i wargi drzeć mu zaczęły. Nocna, nieledwo ciemność, okryła niebo. Widnokrąg brzeżyła wokoło mętna, groźna, pomarańczowej barwy mgła. Tak strasznej burzy nie było w Anglji od lat całych.