Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/26

Ta strona została przepisana.

gdy tenże przesunął się na miejsce kierowcy i włączył motor.
Całe szczęście, że był wybitnie zręcznym automobilistą, ale musiał wytężyć wszystkie swe zdolności, by sprowadzić wóz po zboczu, wiodącem do gliniastego downsu. Podczas gdy jechali rzutami, spadła znowu taka zlewa, że ziemię pokryła fala, jak w czasie powodzi. Koła ślizgały się i usuwały po gliniastym gruncie, ale kierowca zachował bystrość umysłu i zjechawszy po pochyłości, wyprowadził wóz z powrotem na gościniec. Był zasiany biegnącymi spiesznie ludźmi, toteż trąbiąc nieustannie, posuwał się powoli. Nagle wóz drgnął i stanął.
— Co się stało?
Leslie Frankfort spuścił okno, dzielące siedzenie kierowcy od wnętrza.
— Patrz pan na tego, starego człowieka! — rzekł Gilbert przez ramię. — Czy pozwolisz, bym go wziął ze sobą? Potem powiem dlaczego to czynię.
Wskazał dwie, smętne postacie nad skrajem gościńca. Był to stary mężyczyzna i dziewczynka. Leslie nie mógł dokładnie widzieć ich twa-