ministrem, przytem zachwycająca, piękna narzeczona. Jesteś pan bogaty...
— Wołałbym nie słyszeć tego! — rzekł Gilbert szorstko. — Tak sądzą wszyscy w Londynie. Tymczasem, poza pensją nie posiadam żadnych zasobów pieniężnych. Ten wóz — dodał w odpowiedzi na pytające spojrzenie — jest, coprawda, moją własnością... przynajmniej dał mi go stryj i nie sądzę, by zażądał zwrotu, zanim go sprzedam. Dla mnie, nie ma to na szczęście żadnego znaczenia — podkreślił, twardym jeszcze tonem — ale jestem niemal pewny, że dwie trzecie stosunków przyjacielskich i cała serdeczność, jaką mnie darzą ludzie czasem, wszystko to polega na łudzeniu się co do mego bogactwa. Ludzie myślą, że jestem spadkobiercą stryja.
— Czyż nim pan nie jesteś? — spytał Leslie ze zdumieniem.
Gilbert zaprzeczył gestem głowy.
— Niedawno wyraził stryj zamiar, zapisania całego majątku tej, czcigodnej instytucji, która oddaje tak nieocenione przysługi psiemu rodzajowi... domowi psów w Battersea.
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/34
Ta strona została przepisana.