Wysiadł powoli, wahając się przed domem Nr. 279, przy Portland Square. Miał się pozbyć niemiłej sprawy, równie, a może bardziej jeszcze niemiłej dla niego, niż przyszłej teściowej.
Nie wątpił zgoła, że podejrzenie, jakie w nim obudziły słowa Lesliea jest niesprawiedliwe i niegodne.
W salonie, gdzie go wprowadzono, nie zastał ani jednego gościa. Spojrzał na zegarek.
— Przybyłem widać zbyt wcześnie, nieprawdaż Cole? — spytał lokaja.
— Tak jest, sir, — odrzekł Cole — ale zamelduję panience, że pan już jest.
Skinął głową, potem zaś podszedłszy do okna i założywszy ręce na plecach, patrzył w mokrą ulicę. Minęło z pięć minut może, on zaś zadumany, zwiesił na piersi głowę. Otwarcie drzwi zbudziło go, obrócił się, by powitać wchodzącą.
Edyta Cathcart była jedną z najpiękniejszych kobiet Londynu, chociaż wyraz „kobieta“ był zbyt pompatyczny dla tej smukłej dziewczyny, zaledwo przekraczającej wiek szkolny.
Swoiście szare oczy jej, o dziwnie łagodnym wyrazie były, jakby nieustannie przerażone...
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/38
Ta strona została przepisana.