Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/41

Ta strona została przepisana.

tką autem do Ascot. Wszystko szło normalnym, powszednim tokiem. Ale brakowało czegoś. Gilbert ani na chwilę nie miał niepewności w tym względzie.
Szukał winy tego co brakowało, w sobie, mimo że w przeciwieństwie do chłodnych, konwencjonalnych zaręczyn, był czemś w rodzaju romantyka. Jej oczy o wyrazie błagalnym nie dopuściły go bliżej, niż innych mężczyzn. Czuł ten odstęp pomiędzy nimi, w samej chwili oświadczyn, w których płynną zręczność cechował brak wszelakiego przejawu uczucia. Przyjęła go, cicho wyszeptanem; tak i podała do pocałunku chłodny policzek. Potem zaś, niby schwytany ptaszek, szukający swobody, wywinąwszy się z jego ramion uleciała z konwencjonalnej oranżerji ze strasznemi palmami i fatalnemi figurynkami tanagryjskiemi.
Gilbert, w roli zakochanego zachowywał się jak młokos, marzyciel pełen zachwytu. Słabostkę tę dzielił zresztą z wielu innymi dojrzałymi mężczyznami. Bowiem w najbardziej nawet uzdolnionych do czynu kryją się nieprzewidywane zgoła źródła romantyzmu. To też poprzesta-