— Co panu jest?
— Nic! — odparł niedbale. — Mówiła pani o gościach swoich, nieprawdaż?
— Chciałam powiedzieć, że musisz pan poznać doktora Barelay-Seymoura... to człowiek niezmiernie miły. Sądzę, że nie znasz go pan jeszcze?
Gilbert potrząsnął głową.
— Tedy trzeba to dogonić! — oświadczyła. — Jest on drogim przyjacielem moim. Nie mam zresztą zgoła pojęcia z jakiego powodu praktykuje w Leeds, zamiast prowadzić klinikę przy Harleystreet. Postępowanie mężczyzn jest zgoła niepojęte... Następnie przybędą jeszcze — przeczytała szereg nazwisk, znanych po części Gilbertowi. — Któraż to godzina? — spytała nagle.
Gilbert spojrzał na zegarek.
— Trzy kwadranse na ósmą?
— Ach, muszę już iść. Zaraz po kolacji pomówię z panem.
Ale doszedłszy do drzwi obróciła się raz jeszcze z wahaniem.
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/47
Ta strona została przepisana.