Leslie rozprawiał szeroko i wymownie o obowiązkach i odpowiedzialności głowy rodziny, oraz wyrażał swe poglądy na ubezpieczonych i nieubezpieczonych.
— Zdarzają się ludzie nieostrożni... — powiedział. — Znałem jednego...
Urwał nagle, ujrzawszy w zwierciadle twarz przyjaciela. Była wychudła i wykrzywiona jakby twarz człowieka w śmiertelnem cierpieniu. Leslie zerwał się.
— Na miłość boską! — zawołał. — Co ci to, przyjacielu?
Gilbert przetarł oczy dłonią, jakby chcąc usunąć brzydki obraz.
— Obawiam się — powiedział — że to ja właśnie byłem tym lekkomyślnym człowiekiem. Zrozumiesz chyba przyjacielu, że zanadto liczyłem na majątek stryja. Powinienbym był się ubezpieczyć.
— Przecież to nie może pana podniecać aż do tego stopnia! — rzekł Leslie zdziwiony.
— Podnieca mnie jednak, potrosze! — odparł smutnie Gilbert. — Nie można przecież nigdy wiedzieć... nieprawdaż?
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/65
Ta strona została przepisana.