Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/69

Ta strona została przepisana.

stych wybuchów śmiechu, w chwilach, kiedy mówcy czynili pointy. Wstał także i jął mówić płynnie, bez trudu i zręcznie, nie mógłby jednak był powiedzieć jakich używał słów, czemu zebrani bili mu oklaski i czemu się uśmiechali.
— Doskonała mowa! — rzekł Leslie.
Po śniadaniu, zebrali się goście weselni w salonie.
— Jesteś świetnym mówcą!
— Naprawdę? — uśmiechnął się.
Zwolna odzyskiwał przytomność. Ten salon był czemś rzeczywistem, taksamo ludzie, żarty, rozmowy, rzucane dowcipy... wszystko to świadczyło o życiu, które znał.
— Ach! — odetchnął głęboko, ocierając pot kroplisty. Miał wrażenie, iż odzyskuje świadomość po narkozie, która nie była zupełną. Było to przeżycie bezbolesne i piękne, ale nie z tego świata. Wydawało mu się, że nie on sam, lecz ktoś inny klęczał u ołtarza.
Oficjalnie mieli spędzić miodowe miesiące w Harrogate, w rzeczywistości jednak pozostali w Londynie. Dla zachowania pozoru pojechali koleją do Kings Cross.