— Dlatego, że będę bogaty? — powtórzył ze zdumieniem.
— Tak... chciałam poślubić człowieka bogatego... Przeżyłyśmy ciężkie czasy...
Wyznanie to z trudem wychodziło z jej ust. Musiała układać każde zdanie, przed wypowiedzeniem go.
— Nie czyń wyrzutów matce mojej. Ponoszę taką samą winę. Powinnam była powiedzieć ci to i chciałam nawet.
— Rozumiem! — powiedział spokojnie.
Przedziwne, zaiste, są zasoby siły, jakimi w potrzebie dysponuje mężczyzna. Wśród tego strasznego przełomu, w chwili, gdy zachwiało się całe szczęście życia, a utwór fantazji znikł jak domek z kart, był zdolny zachować flegmatyczną niemal bezstronność.
Spostrzegłszy, że się słania na nogach, poskoczył, by ją wesprzeć.
— Usiądź! — powiedział spokojnie.
Usłuchała, bez oporu. Umieścił ją wygodnie na kanapie, z kpinami niemal wsunął jej poduszkę pod plecy, a potem wrócił do kominka. Sytuacja nie była pozbawiona komizmu.
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/74
Ta strona została przepisana.