Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/76

Ta strona została przepisana.

— Cóż ci to? — szepnęła trwożnie.
— Boże wielki!...
Głos jego był złamany, jak głos człowieka ogarniętego strachem śmiertelnym. Pochyliwszy głowę, jęła nadsłuchiwać. Skądś, pod oknem płynęło smętne tony skrzypców. Melodja wzbierała i opadała, wzdychając i drżąc pod czarodziejską dłonią muzyka. Podszedłszy do okna, wyjrzała. Na zakręcie ulicy grała dziewczyna niezwykłej piękności, nie stłumionej zgoła ubogą odzieżą. Latarnia uliczna oświetlała jej bladą twarz, a oczy były zwrócone na okna mieszkania Gilberta.
Edyta spojrzała na męża. Trząsł nim dreszcz gorączki.
— Melodja F-dur! — szeptał. — Boże wielki! Melodja F-dur i to w dniu zaślubin moich!...


V.
CZŁOWIEK, KTÓRY CHCIAŁ ZOSTAĆ BOGATYM.


Trzej mężyczyźni, a pośród nich także Leslie Frankfort, stali w kantorze prywatnym firmy