Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/86

Ta strona została przepisana.

Leslie stał, patrząc na Gilberta.
— Czyś pan... — zaczął
— Czym zbzikował? — dokończył Gilbert, uśmiechnięty potrosze kurczowo. — O nie, jestem przy zdrowych zmysłach!
— W takim razie wiesz pan chyba, że trzeba około ćwierć miljona, by uzyskać procenty tej wysokości.
Gilbert skinął głową.
— Miałem mgliste wyobrażenie, iż potrzeba takiej sumy. Radbym, byś pan zechciał w czasie, między wieczorem dziś, a ranem jutro, ułożyć mi listę papierów pewnych, w których mógłbym lokować kapitały, ale muszą to być papiery pierwszorzędne i z całą pewnością przynosić mi, albo spadkobiercom moim wymienione dochody.
— Czyś pan naprawdę, w gorące czerwcowe popołudnie, poto ściągnął mnie na to wstrętne miejsce, by mnie dręczyć swemi, fantastycznemi lokatami kapitałów? — rzekł Leslie podrażniony.
Ale w twarzy Gilberta było coś co mówiło, że nie trzeba z nim żartować.