Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/87

Ta strona została przepisana.

— A więc chcesz pan tego na serjo? — spytał po chwili.
— Proszę o to całkiem serjo.
— Ano, w takim razie zrobię spis niezwłocznie. Cóż się stało? Czy może stryjaszek zmienił zapatrywanie?
— Niema prawdopodobieństwa, by je zmienił! — rzekł Gilbert. — Otrzymałem dziś rano zawiadomienie od jego sekretarza, że bardzo podupadł na zdrowiu. Żal mi go bardzo.
W głosie jego brzmiało szczere politowanie.
— Jest to bardzo porządny, przyzwoity staruszek.
— To jeszcze nie dowód, by miał zostawiać majątek tym przeklętym psiskom! — powiedział Leslie z oburzeniem. — Dlaczegóż to jednak, synu mój sprowadziłeś mnie aż tutaj, skoro klub twój znajduje się za zakrętem ulicy?
— Tak, wiem o tem... — odrzekł Gilbert — ale klub jest... powiem zresztą szczerze... występuję z klubu...
— Występujesz pan z klubu? — Leslie rozkraczył się, stojąc przed wyższym od siebie przyjacielem. — A teraz powiedz mi pan raz