— Cy masz pan służbę przez całą noc? — spytał p. Gilderheim, podczas gdy jego funkcjonarjusz przywoływał dorożkę.
— Tak proszę pana! — rzekł urzędnik.
— To dobrze — powiedział kupiec. — Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz wziąć na oko dom mój zwłaszcza. Trochę się boję, gdyż zostawiłem w kasie przedmioty wielkiej wartości.
Urzędnik uśmiechnął się.
— Niema, sądzę, żadnego powodu do obawy!
Gdy tylko dorożka z p. Gilderheimem odjechała, wrócił do domu Nr. 93.
Ale w krótkim przeciągu czasu od odjazdu handlarza djamentów, do powrotu funkcjonariusza tajnej policji zdarzyło się niejedno. Zaledwo Gilderheim doszedł doń, z drugiego końca ulicy nadeszło szybko dwu mężczyzn. Jeden z nich przystąpił do domu Nr. 93, otworzył bramę kluczem i wszedł. Drugi podążył za nim. Ruchy ich nie zdradzały braku pewności, ani też ukrywania się. Można ich było uważać za długoletnich lokatorów domu, wobec zupełnie normalnego i naturalnego sposobu postępowania.
Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/9
Ta strona została przepisana.