Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/91

Ta strona została przepisana.

bą doskonale, nawet w momencie przerażenia, tego przerażenia, które w sposób niewytłumaczony zgoła przeniosło się na nią także. Nazajutrz, przy śniadaniu pozdrowił ją wesoło, ale zauważyła, że musiał spędzić noc bezsennie, gdyż oczy jego były zamglone i znużone, a rzeźkości pozornej przeczył ton głosu. Był zachrypły, jak u człowieka, który nie złożył naturze powinnego trybutu.
Podszedł zaraz do biurka.
— Może chcesz być sam? — spytała. Drgnąwszy, spojrzał na nią.
— Nie, nie — odparł spiesznie. — Wcale nie pragnę być sam. Mam jeszcze trochę roboty, nie przeszkadzasz mi wcale. Muszę cię, zresztą zawiadomić, — dodał z pozorną obojętnością — że porzuciłem posadę.
— Posadę? — powtórzyła.
— Tak jest. Mam bardzo dużo do czynienia, a urzędowanie zabiera czas, który jest dla mnie wprost niezbędny. Tak, że stanąłem wobec konieczności porzucenia posady, albo też...
Nie dał wyjaśnienia co znaczy to: albo, ona zaś nie mogła się zgoła domyśleć. Już teraz był