Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/94

Ta strona została przepisana.

Edyta uśmiechnęła się.
— Mamo, — powiedziała łagodnie — ustały już prawa twe dawania mi poleceń. Oddałaś mnie w inne ręce, a prawa tego opiekuna są większe od twoich.
Nie było to dobrym wstępem do mającej nastąpić rozmowy, a Edyta uświadomiła sobie wszystko dokładnie, otwierając drzwi, by wpuścić matkę.
Na widok gościa Gilbert wstał i złożył lekki ukłon, nie podając ręki. Mógł sobie do pewnego stopnia wyobrazić uczucia tej kobiety.
— Może pani raczy zająć miejsce! — powiedział.
— Wolę powiedzieć stojąco to, co mam do powiedzenia! — rzuciła mu gniewnie. — Cóż to ma znaczyć? — dobyła z kieszeni list córki, odczytany tyle razy, że pamiętała każde słowo. — Czy to prawda? — spytała ostrym tonem. — Czy jesteś pan naprawdę biedny? A więc oszukałeś nas pan, a małżeństwo zbudowałeś na kłamstwie i podstępie.
Podniósł rękę.