Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/98

Ta strona została przepisana.

Edyta nie drgnęła nawet. Stojąc po drugiej stronie stołu, objęta spojrzeniem męża, potem zaś popatrzyła matce z powagą w twarz.
— Słyszysz przecież co powiedział pan Standerton! — podjęła z rozdrażnieniem. — Sam wskazał ci drogę wyjścia z zawikłania. Ma zupełną słuszność. Rozwód nie natrafi na żadne trudności. Jedź ze mną. Potem przyszlę po suknie twoje.
Edyta trwała dalej w bezruchu.
Obserwująca ją matka zauważyła, że rysy jej łagodnieją zwolna, a usta rozchyla uśmiech. W końcu odrzuciła wstecz głowę, a jasny, srebrzysty uśmiech rozebrzmiał w pokoju.
— O mamo! — niewysłowioną wzgardę w tonie jej głosu odczuła pani Cathcart, jak smagnięcie biczem. — Nie znasz mnie, widzę! Iść z tobą? Wziąć z nim rozwód? Chybaś oszalała! Gdyby istotnie był bogaty uczyniłabym to może. Ale w sytuacji obecnej, chociaż go nie kocham i nie mogłabym mu czynić wyrzutu gdy mnie również nie kochał, to jednak los mój jest teraz sprzężony z jego losem, a miejsce moje tutaj.