Byłto tłum ministrów, konsulów, dragomanów, sekretarzów, kanclerzy, jakieś wielkie międzynarodowe poselstwo, przedstawiające sześć państw monarchicznych i dwie rzeczypospolite; poselstwo złożone po największéj części z ludzi, którzy pół świata zwiédzili. Pomiędzy innymi odznaczali się: konsul hiszpański w ślicznym stroju narodowym prowincyi Murcyi, ze sztyletem zatkniętym za pasem; olbrzymi konsul Stanów Zjednoczonych, niegdyś pułkownik konnicy, który jechał na pięknym rumaku arabskim, w bogatym meksykańskim rzędzie i który o całą głowę nas wszystkich przewyższał; dragoman francuskiego poselstwa, człowiek atletycznych kształtów, który wraz ze swym koniem olbrzymim przedstawiał w pewnych chwilach podobieństwo niemałe do fantastycznych, potężnych centaurów. Były tu twarze angielskie, włoskie, andaluzyjskie, francuskie, niemieckie. Wszyscy razem mówili, a rozmowie téj, prowadzonéj w dziesięciu językach, towarzyszyły głośne śmiéchy, śpiéwy i rżenie koni. Przed nami jechał chorąży z dwu żołniérzami włoskiego poselstwa; za nim podążali konni żołnié-