Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/153

Ta strona została przepisana.



Alkazar-El-Kibir .

Doszedłszy do pewnego miejsca, Poseł skinął na Kaida, eskorta zatrzymała się, a my, zabrawszy z sobą kilku żołniérzy, skręciliśmy w stronę dla obejrzenia znajdujących się w pobliżu zwalisk starego mostu. Przybywszy nad brzeg rzeki stanęliśmy: z mostu pozostało tylko nieco gruzów na przeciwległém wybrzeżu. Przez chwilę patrzyliśmy to na owe gruzy, to na okolicę; każdy z nas milczał pogrążony w zadumie. Bo téż naprawdę, miejsce to było ze wszech miar godne tego cichego skupienia ducha. Przed dwustudziewięciudziesięciusiédmiu laty, w dniu czwartego sierpnia, na tych falach kwiecistych grzmiało dział pięćdziesiąt i harcowało czterdzieści tysięcy koni pod dowództwem jednego z najsłynniejszych wodzów afrykańskich i jednego z najbardziéj młodych, przedsiębiorczych i nieszczęśliwych monarchów Europy. Na brzegach téj rzeki pierzchali w nieładzie, tarzali się we krwi, błagali litości, rzucali się do wody aby ujść strasznych bułatów arabów, berberów i turków; dworzanie, biskupi, kwiat portugalskiéj szlachty, żołnierze hiszpańscy, żołnierze Wilhelma Oranii, ochotnicy