Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/165

Ta strona została przepisana.

dne; dziś mieszka w niém najwyżéj pięć tysięcy maurów i żydów; na ogół jest ono bardzo ubogie, pomimo iż ciągnie pewne zyski z tego, że leży na drodze którą przeciągać muszą karawany udające się z północy na południe Państwa.


Przechodząc przed bramą, przez którą weszliśmy do miasta, zobaczyliśmy małego araba, mogącego miéć lat około dwunastu, który szedł, suwając z trudnością sztywnemi, rozstawionemi szeroko nogami i kiwał się w jakiś dziwny sposób. Inni chłopcy szli za nim. Zatrzymaliśmy się, czekając aż nadejdzie, bo właśnie w naszą stronę zmierzał. Kiedy się zbliżył, spostrzegliśmy iż ma grubą sztabę żelazną, długą na parę piędzi, przytwierdzoną do nóg przy kostce za pomocą dwu również żelaznych obręczy.
Był to chłopak drobny, chudy, brudny i brzydki, Poseł zapytał go przez tłumacza.
— Kto ci włożył to żelazo?
— Ojciec, odpowiedział śmiało chłopiec.
— Dlaczego?
— Bo nie uczę się czytać.
Nie chcieliśmy wierzyć, ale arab, znajdujący się w pobliżu, potwierdził słowa chłopca.
— I od jakże dawna to nosisz?
— Od trzech lat, — odpowiedział, uśmiechając się gorzko.