lepiéj nawet niż zupełna samotność dawały mi poznać głęboki spokój téj okolicy. Nad całym tym rozkosznym zakątkiem ziemi rozciągało się niebo olśniewające, rozpalone, białe, które zmuszało nas do pochylania głowy i do przymykania oczu.
Lecz bardziéj jeszcze niż dla piękności krajobrazu, obóz w Zegucie zostanie mi pamiętnym dla słynnego kifu, którego działanie wypróbowałem tu na sobie.
Kif jest to liść pewnego gatunku konopi, zwanych haszysz, którego odurzające i upajające własności znane są na całym wschodzie. W Marokko jest on w wielkiém użyciu i śmiało rzec można, że ofiarami tego zgubnego liścia są niemal ci wszyscy arabowie i maurowie trafiający się tak często po miastach, którzy patrzą na przechodniów osłupiałemu bezmyślnemi, szeroko rozwartemi oczami, a chodząc z trudnością wloką nogi jak ludzie oszołomieni silném uderzeniem po głowie. Najczęściej kif, zmięszany z odrobiną tytoniu, palą tu w malutkich fajeczkach glinianych; niektórzy jedzą go w głodkiem ciastku, zwaném madżun. które robi się z masła, miodu, goździków i muszkatołowéj gałki. Skutki kifu są niezmiernie dziwne. Pan Miguerez, który działanie jego wypróbował na sobie i często mi o nim mówił, opowiadał, iż, pomiędzy innymi symptomatami, dostał napadu niepohamowanego śmiechu i że mu się zdawało, iż jest podniesiony nad ziemią, skutkiem czego, przechodzą