Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/267

Ta strona została przepisana.

nemi, błyszczącemi oczami. Dzieci całują nas po rękach. Aby uwolnić się od tych owacyj i od brudów straszliwych, którymi usłana jest ziemia, skręcamy w poprzeczną ulicę i wychodzimy na wielkie pole, całe pokryte dużymi, białymi jak mléko murowanymi grobowcami w kształcie równoległościanów: to cmentarz żydowski. Zabawiwszy na nim chwilkę, wracamy do miasta, i przeszedłszy jeszcze sporą milę po krętych, cuchnących uliczkach, paleni słońcem, przeszywani tysiącem spojrzeń, przeklinani przez tysiące ust, zmęczeni straszliwie, z jakimś zamętem w głowie, wracamy nareszcie do pałacu Posła.


— O Fez! — mówi pewien dziejopis arabski, Wszystkie piękności ziemi są w tobie zebrane. Ten sam dziejopis dodaje, iż Fez był zawsze stolicą mądrości, nauki, pokoju i wiary, matką i królową wszystkich miast Magrebu; że jego mieszkańcy obdarzeni są większym i głębszym rozumem niż reszta mieszkańców Marokko; że na wszystkiém co się w tym grodzie i do koła niego znajduje, spoczywa błogosławieństwo Boże; że Potok Pereł na dnie swym ukrywa drogie kamienie nieoszacowanéj wartości i że woda jego leczy od kamienia, miękczy skórę, miłą woń nadaje wypranemu w niéj ubraniu, niszczy owady i (jeżeli wypitą jest naczczo) czyni bardziéj słodkiemi roskosze zmysłowe. Niemniéj poetycznie opowiadają pisarze arabscy dzieje założenia Fezu. Miało się to stać w