Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/274

Ta strona została przepisana.

Mussa; urodził się niewolnikiem, jest i teraz niewolnikiem sułtana, który każdej chwili może wyzuć go z całego mienia, wtrącić do więzienia lub kazać głowę jego zawiesić na blankach Fezu, nie zdając z tego nikomu rachunku; lecz niemniéj jest on ministrem ministrów, duszą rządu, głową, która wszystko ogarnia i wszystkiém kieruje od Oceanu do Mului, i od morza Śródziemnego do pustyni, piérwszą osobą po sułtanie w całém Marokko. Łatwo zatem wystawić sobie, jak silnie podnieconą była nasza ciekawość owego poranku, gdy, otoczeni jak zwykle uzbrojonymi ludźmi, przeprowadzani przez cały tłum arabów, udaliśmy się do jego domu, który znajduje się w nowém mieście.
Powitani u drzwi przez wielką gromadę służby z murzynów i arabów złożonéj, weszliśmy do ogrodu opasanego wysokimi murami, w głębi którego, pod małym portykiem, oczekiwał na nas Sid Mussa, otoczony swymi urzędnikami. Wszyscy byli biało ubrani.
Ulubieniec sułtana szybkim ruchem wyciągnął obie ręce do Posła, uścisnął jego dłonie, ukłonił się nam z uśmiéchem i wprowadził nas do niewielkiéj sali na dole, w któréj usiedliśmy.
Cóż to za dziwna postać! Przez dobrą chwilę patrzyliśmy na niego z niemałém zdziwieniem. Jest to człowiek blizko sześćdziesięcioletni, mulat, prawie czarny, wzrostu średniego; ma głowę dużą i podłużną, dwoje oczu błyszczących o przenikliwém wejrzeniu, wielki nos orli, wielkie usta, dwa szeregi olbrzymich