gwałtownych. W ślad za nim zjawili się dwaj synowie Sid-Mussa; jeden, którego twarzy nie pamiętano gdyż znikł zaraz po pierwszych powitaniach, drugi, prześliczny dwudziestopięcioletni młodzian, zaufany sekretarz sułtana, o twarzy kobiécéj, z dwojgiem wielkich ciemnych oczu nieopisanej słodyczy, wesoły, żywy a tak niespokojnego usposobienia, iż chwilki nie mógł ustać na miejscu i bezustannie obie ręce wycierał o poły swego pomarańczowego szerokiego kaftana.
Po wyjściu Posła z Bakalim, pozostaliśmy w sali jadalnéj z kilku urzędnikami, siedzącymi na podłodze, i z młodym sekretarzem sułtana, który, zapewne przez grzeczność dla nas, usiadł na krześle.
Sympatyczny młodzieniec, przy pomocy Mahomeda Dukalego, rozpoczął rozmowę.
Popatrzywszy przez chwilkę na Ussiego spytał półgłosem Dukalego, co to za jeden.
— To pan Ussi, odpowiedział zapytany, wielki mistrz w malarstwie.
— Czy za pomocą maszyny maluje? spytał młodzieniec.
Chciał zapewne powiedziéć: za po mocą maszyny fotograficznéj.
— Nie, panie; odrzekł tłumacz, maluje ręką.
Po twarzy sekretarza przemknął taki wyraz jakby sobie w duchu powiedział: wielka szkoda! i zamyślony milczał przez chwilę. Potém rzekł:
— Spytałem, bo to z maszyną malowanie idzie daleko prędzéj i lepiéj.
Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/278
Ta strona została przepisana.