Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/282

Ta strona została przepisana.

czarnych, białych i spiżowych, które za naszém nadejściem znikły natychmiast z wielkim szelestem sprawionym przez pantofle i odzież rozwiewającą się w biegu.


Od piérwszego dnia podróży, sułtan Mulej-elf Hassen był, jak to sobie każdy łatwo wystawi, głównym przedmiotem naszéj ciekawości. Niemała więc radość ogarnęła wszystkich owego wieczoru, w którym Poseł oznajmił nam, iż nazajutrz z rana ma się odbyć uroczyste przyjęcie włoskiego poselstwa u dworu. Nigdym jeszcze nie wygładzał staranniéj zmarszczek na moim fraku i nie strzelał (darujcie mi ten wyraz, ale na razie żaden inny bardziéj odpowiedni do określenia téj czynności nie przychodzi mi na myśl) z mego klaku z tak wielką przyjemnością jak w owym dniu uroczystym.
Gorączkowa niecierpliwość oglądania sułtana pochodziła w znacznéj części z tego cośmy wiedzieli o jego rodzie, o tym strasznym rodzie Szeryfów Filelich, który, podług dziejopisarzy, fanatyzmem, dzikością i okrucieństwem prześcignął wszystkie inne rody, które panowały w Marokko. Na początku siedmnastego stulecia, kilku mieszkańców Tafiletu, marokańskiéj prowincyi, która graniczy z pustynią, i od której szeryfi tego rodu wzięli swą nazwę Filelich, wezwało z Mekki do swego kraju pewnego szeryfa, rodem z Jambo, imieniem Ali, który przez Hassena, drugiego