owych stosów złotych pieniędzy, które ukrywają w ścianach brudnych swych domów.
W Fez jest ich blizko ośm tysięcy, podzielonych na synagogi, rządzonych przez rabinów, których władza i poważanie pośród nich jest wielkie.
Te biédne kobiéty pokazały nam kilka grubych bransolet srebrnych misternej roboty, kilka pierścieni z drogiemi kamieniami, i złote zausznice, które miały ukryte w zanadrzu! Spytaliśmy poco je ukrywają.
— Lękamy się maurów, — odpowiedziały po cichu, oglądając się podejrzliwie do koła. Obawiały się nawet i żołniérzy Poselstwa.
Pomiędzy niemi było kalka dziewczynek ubranych z równym przepychem jak i dorosłe kobiéty.
Jedna z nich stała przy matce, wyrażając na swéj twarzyczce wielką nieśmiałość. Poseł spytał matkę ile lat może miéć jéj córeczka. Odpowiedziała, iż ma lat dwanaście.
— Wkrótce pójdzie zamąż, rzekł Poseł.
— O! — zawołała matka; już jest za stara, aby wyjść zamąż.
Sądziliśmy, iż żartuje.
— Nie żartuję bynajmniéj, odpowiedziała matka, niemal zdziwiona tém naszém niedowierzaniem; spójrzcie panowie na tę inną, i mówiąc to, wskazała nam dziewczynkę o wiele młodszą.
— Skończy lat dziesięć za sześć miesięcy a już od roku jest mężatką.
Dziewczynka skinęła głową potwierdzająco. Nie mogliśmy w to uwierzyć.
Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/318
Ta strona została przepisana.