Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/328

Ta strona została przepisana.



∗             ∗

Każda nasza przechadzka jest małą wyprawą wojenną: trzeba zawiadamiać kaida, zbierać eskortę, szukać tłumacza, posyłać po konie, a wszystkie to przygotowania zabierają co najmniéj godzinę. I dla tego większą część dnia siedzimy w domu. Ale to co w domu widzimy, wynagradza nam sowicie niewolę, na którą skazaliśmy siebie. Mamy przed oczami nieustającą procesyą czerwonych żołniérzy, czarnych sług, posłańców ze dworu, kupców z miasta, chorych maurów, którzy idą do lekarza, rabinów, którzy przybywają aby posła pozdrowić, żydówek, które niosą pęki kwiatów, gońców, którzy przynoszą listy z Tangiem, tragarzy, którzy przynoszą munę. Na dziedzińcu biegli arabscy robotnicy wykonywają roboty z mozaiki Viscontiego Venosty; na tarasie pracują mularze; a w kuchni uwijają się kucharze; w ogrodzie kupcy rozkładają swoje towary a pan Vincent swoje mundury; lekarz kołysze się w hamaku zawieszonym