Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/34

Ta strona została przepisana.

posiadająca jakieś odrębne piętno, w innych krajach nieznane; piękność, że ją tak nazwę, teatralna, sceniczna, olśniewająca zdaleka, któréj widok nie ciche westchnienie ale raczéj okrzyk zachwytu z piersi może nam wyrwać, piękność uderzająca, godna oklasków, którą, za pomocą naszéj wyobraźni, przenosimy w przeszłość daleką i wystawiamy ją sobie jaśniejącą śród pochodni, czar pełnych wina i wieńców kwiatowych jakiejś starożytnéj biesiady, gdyż takie ramy są dla niéj najodpowiedniejsze. Żydówki Tangieru nie ukazują się nigdy na mieście w swym bogatym, tradycyjnym stroju; ubór ich, co do kroju, w niczém się prawie nie różni od ubioru każdéj europejki; lecz jaskrawe, krzyczące barwy, w których się kochają a któremi przeważnie są: mocny niebieski, czerwony, żółty i zielony sprawiają, że o milę dostrzedz je można i że te kobiéty w swych rażących oko spódnicach i szalach wyglądają tak, jak gdyby się owinęły w narodowe chorągwie Państw świata całego. W sobotę, przechodząc ulicami zamieszkałemi przez żydów, wszędzie widzimy te barwy, te świeże rumiane twarze, te śmiejące się słodkie oczęta; wszędzie pełno wesołych ciekawych szczebioczących dziewcząt; a ta młodość i piękność zmysłowa, które tu jaśnieją w całéj pełni, stanowią dziwne przeciwieństwo z pustką i uroczystą ciszą innych, przyległych ulic.


∗             ∗

Nie mogę patrzeć bez śmiechu na dzieci arab-