Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/366

Ta strona została przepisana.

ludem z okolicznych wiosek, wiodącym muły i osły. Pomimo, iż krzyczał z całéj siły: — bal ak! bal ak! (na bok! na bok!), jakaś stara maurytanka została potrącona przez jego konia i upadła twarzą na kamień. Nieszczęście miéć chciało, że, wskutek tego uderzenia się o kamień; wyleciały jéj ostatnie dwa przednie zęby. Przez chwilę leżała jakby odurzona; potem zerwała się na równe nogi i trzęsąc się ze złości, obsypując przekleństwy i złorzeczeniami Anglika, poszła za nim aż do progu jego domu a ztamtąd udała się do kaida, prosząc go, aby, na mocy prawa odwetu, kazał nazarejczykowi wybić dwa zęby. Kaid starał się zrazu uspokoić ją i radził, aby darowała krzywdę: lecz widząc, iż baba uparła się nie na żarty, odprawił ją wreszcie, obiecując spełnić jéj żądanie w téj nadziei, iż powoli z gniewu ochłonie, opamięta się i wszystkiemu da pokój. Ale, po upływie trzech dni, zawzięta baba znowu się zjawia, dopomina się wymiaru sprawiedliwości, wymaga wydania formalnego wyroku na chrześcianina.
— Pamiętaj, — mówi do kaida, — żeś sam obiecał spełnić moje żądanie! I cóż stąd? odpowiada kaid; albo to mnie masz za chrześcianina. iż sądzisz, żem ja niewolnik mego słowa. Codziennie, przez miesiąc cały, chciwa zemsty maurytanka stawała przede drzwiami kaida i tyle potrafiła dokazać swym krzykiem, pogróżkami i przekleństwy, iż kaid, aby się już raz od mój uwolnić, postanowił nareszcie ją zadowolnić. Przywołuje kupca, przedstawia mu wymagania poszkodawanej. Tłumaczy, iż prawo dozwala jéj w ta-