Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/375

Ta strona została przepisana.

domu przez tarasy, musialy odważyć się wejść przez drzwi; w chwilę potém głowy ich ukazały się na krużganku a następnie na tarasie. Krótko mówiąc, dom zmienił się w teatr a z nas zrobiono sobie widowisko. Przyglądająca się nam zakwefiona publiczność szczebiotała, śmiała się po cichu, wychylała i cofała na przemiany swe główki tak szybko, iż zdawało się, że wyskakują za naciśnięciem jakiéjś sprężyny; każdemu z naszych poruszeń odpowiadał gwar przyciszony w górze; każdą razą, gdy podnosiliśmy głowy, wszczynał się popłoch w lożach piérwszego rzędu; łatwo było zgadnąć, że płeć piękna bawi się wybornie, że zbiera wzorki, które jéj na cały miesiąc treści do rozmowy dostarczą, słowem, że nie posiada się z radości, mogąc napawać się widowiskiem tak niespodzianém, tak niezwykłém i tak zabawném! A my, z godną podziwu uprzejmością, dozwalaliśmy, aby się przez całą godzinę bawiły naszym kosztem, chociaż sami nudziliśmy się. Takie nudy śmiertelne sprowadza po pewnym czasie na europejczyka, każdy dom maurytański, chociażby największéj doznał w nim gościnności. A to dla tego, iż każdy z nas, napatrzywszy się na piękne mozaiki, na piękne niewolnice i na piękne dzieci, szuka instynktownie niemal téj, która jest duszą tego domu, przedstawicielką jego godności i uczciwości, która gościnność podnosi do wysokości cnoty, która umila każdą rozmowę, słowem, szuka żony, kapłanki Larów a nie znajdując tu innych kobiét nad te jedynie, dla których pan ich i władca ma wprawdzie pieszczoty, lecz z których żadnéj serca nie oddał, widząc dzieci