sienie ową siłę wielką, groźną, ciągle rosnącą państw europejskich, która prędzéj lub późniéj ich zgniecie. Widzą jak od wschodu, tuż za ich granicą rozgościła się Francya; jak na ich Śródziemném wybrzeżu obwarowują się Hiszpanie; widzą Tangier zajęty przez przednie straże chrześciaństwa; miasta zachodnie przez kupców europejskich, którzy wzdłuż całego atlantyckiego wybrzeża tworzą niby łańcuch wart cywilizacyi; poselstwa przebiegające kraj we wszystkich kierunkach, pod pozorem składania darów sułtanowi, ale w rzeczywistości, jak sądzą, po to aby wszystko dojrzéć, wybadać, wyśledzić, aby wszystko zepsuć i grunt przygotować; czują, słowem, groźbę ustawiczną jakiegoś najścia, a będąc przekonani, iż chrześcianie żywią dla muzułmanów takie same uczucia, jakiemi oni dla nas są przejęci, wystawiają sobie owo najście pełne wszystkich okropności nienawiści i zemsty. A czyż niechęć tę mogą na uczucie przyjazne zamienić, kiedy nas poznają, kiedy nas zobaczą w tak brzydkich, ciemnych barwach, w tém nieskromném, opiętém ubraniu, które wszystkie kształty tak wyraźnie zaznacza? nas, obładowanych notatnikami, lunetami, jakiemiś tajemniczemi narzędziami; nas, którzy musimy wszędzie zajrzéć, wszystko zapisać, wszystko wymierzyć, o wszystkiém się wywiedziéć; nas, którzy śmiejemy się zawsze a nie modlimy się nigdy; nas, ludzi niespokojnych, gadatliwych, pijących wino, palących cygara, pełnych uroszczeń i wymagań przeróżnych, a jednak tak ubogich, tak nędznych, iż na jednéj żonie poprzestawać musimy, że nie przywieźliśmy z sobą z
Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/378
Ta strona została przepisana.