Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/413

Ta strona została przepisana.

jednak niepomału, widząc tę nagłą w nim zmianę. Spytałem go mianowicie o to, jakie wrażenie sprawiły na nim wielkie miasta europejskie; nie spodziewając się wszakże usłyszéć zbytecznych uniesień i pochwał, bom wiedział, jak to wiedzą wszyscy, iż z owych czterystu czy pięciuset kupców marokańskich, którzy corok bywają w Europie, większa część wraca do swéj ojczyzny, albo przejęta stokroć dzikszym fanatyzmem i większą nienawiścią ku nam, niż przed podróżą, albo bardziéj jeszcze zepsuta i niegodziwa, że chociaż wszystkich bez wyjątku zachwyca świetność miast naszych i wprawia w zdumienie nasz przemysł, żaden z nich wszakże nie dozna głębszego wrażenia, nie zapali się do czynu, do pracy, nie zechce sił własnych spróbować i pójść w nasze ślady; wreszcie, iż żaden, gdyby go nawet ogarnęły takie pragnienia, nie odważyłby się wypowiadać ich, a tém mniéj zaszczepiać je w innych, z obawy ściągnięcia na siebie zarzutu, iż jest muzułmaninem-odstępcą, wrogiem swego kraju.
— I cóż powiecie, spytałem go, o naszych wielkich miastach?
Popatrzył na mnie z uwagą i odrzekł obojętnie:
— Wielkie ulice, wspaniałe pałace, piękne sklepy, piękne fabryki... i czystość wzorowa.
Zdawało się, iż w tych kilku słowach wypowiedział już wszystko, cokolwiek pochlebnego miał do powiedzenia o nas.
— Więc nic więcej pięknego i dobrego nie znaleźliście u nas?
Zamiast odpowiedzi spojrzał na mnie tak, jak-