Powiedziawszy to, podniósł oczy ku niebu, a potem szybkim ruchem zwracającąc się do mnie zapytał:
— Więc wy uczciwsi od nas?
Powtórzyłem, iż to musiały być jakieś wyjątkowe zdarzenia: milczał przez chwilę.
— A możeście wy nabożniejsi? spytał znienacka. O nie!
— Nie, nie! powtórzył. Dość raz wejść do waszych meczetów aby się o tém przekonać.
— A teraz powiedz mi pan. dodał ośmielony mojém milczeniem: czy w waszych krajach zabójstw się mniej popełnia?
Pytanie to w pewien mię kłopot wprowadziło. Bo i cóżby rzekł na to, gdybym mu wyznał otwarcie, iż tylko w samych Włoszech popełnia się trzy tysiące zabójstw rocznie, i że liczba więźniów tak osądzonych jakoteż czekających sądu, wynosi u nas dziewięćdziesiąt tysięcy?
— Nie sądzę, powiedział, z oczu moich zgadując odpowiedź.
Czując, iż na tém polu walka z przeciwnikiem staje się coraz trudniejszą, przeszedłem czémprędzéj na inne, do kwestyi wielożeństwa.
Zatrząsł się cały jakby go kto sparzył.
— Zawsze, wiecznie to wielożeństwo! zawołał rumieniąc się po uszy. Jakgdybyście wy mieli po jednéj kobiécie! Sądzicie, że możemy w to uwierzyć? Jedna jest waszą, ale są kobiéty cudze, a również są kobiéty wszystkich i niczyje. Paryż! Londyn! Pełne
Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/416
Ta strona została przepisana.