Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/44

Ta strona została przepisana.

ustronnéj uliczce, niektóre z nich zakrywają całą twarz ruchem gwałtownym i brzydkim i przechodzą, przyciskając się do muru; inne odważają się podnieść nań wzrok ciekawy i nieufny; inne wreszcie, trochę śmielsze (lecz takich bardzo niewiele), wyzywająco spoglądają mu w oczy i pochylają główkę z zalotnym uśmiechem. Ale, na ogół, w ich całéj postaci przebija jakiś smutek, jakieś zmęczenie, przygnębienie, bojaźń. Prześliczne są dziewczynki, które nie noszą jeszcze zasłony: oczki czarne, twarzyczka okrągła, usta okrągłe, cera blada, ręce i nogi malutkie. Lecz w dwudziestym roku są już zwiędłe, w trzydziestym stare, w pięćdziesiątym zgrzybiałe i straszne.


∗             ∗

Jest w Tangierze potwór, jedno z tych stworzeń na którem nie podobna wzroku zatrzymać, i które duszę najbardziéj wierzącego z ludzi musi chociaż na chwilę napełnić przestrachem zwątpienia. Powiadają że to kobiéta; być może, lecz nie wygląda ani na kobiétę ani na mężczyznę. Jestto mulatka z głową orangutana, z krótkim najeżonym włosem, tak przerażająco chuda, iż wygląda jak kościotrup powleczony skórą. Najczęściéj widziéć ją można albo w środku placu, gdzie leży rozciągnięta jak nieżywa, albo w jakim kątku, gdzie siedzi nieruchomie, cicho, jakby obłąkana. To jéj stan zwykły; wychodzi z niego wówczas tylko, gdy ulicznicy zabardzo jéj dokuczą; wtedy