Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/445

Ta strona została przepisana.

tak długiéj przestrzeni, że śród nich cały dzień iść było można, a wszyscy cieszyli się nadzieją, iż droga wkrótce ukończoną zostanie. Lecz ten król nie podobał się Allahowi. i Allali nie chciał, aby droga była ukończoną. Dnia pewnego, kiedy używał konnéj przejażdżki, przyglądając się robotom, jakaś uboga wiejska kobiéta zatrzymała go i rzekła: I dokądże zmierzasz z tą drogą, zuchwały królu? Do piekła! odrzekł król niecierpliwie. Idź więc do niego! zawołała kobiéta. Na te jéj słowa król spadł z konia nieżywy mary runęły, szatani rozrzucili kamienie po polach a droga pozostała niedokończoną na zawsze.
— I ty wierzysz, Selamie. żęto wszystko prawdą jest? spytałem.
— A pewno, że wierzę, odpowiedział zdziwiony widocznie mojém zapytaniem.
— Wierzysz w szatanów?
— Czy wierzę! Alboż w nich można nie wierzyć!
— Widziałeś ich kiedy?
— Nie! nigdy! I dla tego sądzę, że już ich teraz nie ma na ziemi; a gdy mi kto powie: Strzeż się przejeżdżać w nocy po téj a téj drodze, bo tam są szatani, zaraz tam śpieszę, bo wiem, że szatani to ludzie, a ja, gdy dzielnego mam konia i strzelbę, to się nikogo nie lękam.
— Dla czegóż sądzisz, że dawniej byli szamani na świecie a teraz ich niema?
— Dla czego! odrzekł oddalając się: oto dlatego, że dawniéj świat był nie ten co dzisiaj. A dlaczego,