Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/48

Ta strona została przepisana.

wne musiało znaczyć: Nieszczęsny, co czynisz! odepchnął mnie takim ruchem, jakimby odpychał dziecię od przepaści. Musiałem więc zadowolnić się patrzeniem z ulicy na białe luki dziedzińca; a znając już olbrzymie meczety Konstantynopola, nawet nie bardzom się martwił tém, że mi nie wolno wchodzić do meczetów Tangieru, których budowa minaretów nie ma w sobie nic pomnikowego. Lecz nawet i same ich minarety, wielkie wieże czworokątne lub sześcio-boczne, pokryte różnobarwną mozaiką, mające u szczytu wieżyczkę ze spiczastym, piramidalnym dachem, nie mogą iść w porównanie z owymi białymi, dziwnie lekkimi minaretami, które jak lance ze słoniowéj kości strzelają w niebo z pagórków Stambułu. Podczas gdy stałem tak, patrząc na dziedziniec meczetu, jakaś kobieta zpoza fontanny ablucyi uczyniła mi pewien znak ręką. Ten znak... ten ruch... Ah! jakże wielką miałbym ochotę powiedzieć tym, którzy będą czytali te karty, że byłto całus przesłany mi przez piękną maurytankę. Niestety, miłość prawdy nakazuje mi wyznać, że była to pięść zaciśnięta!


∗             ∗

Wracam z Kasby czyli zamku, położonego na wzgórzu, które panuje nad Tangierem. Jestto grupa małych budowli, opasanych starymi murami, w których mieszczą się władze, żołniérze i więźniowie. Nie znalazłem tam nikogo oprócz dwu żołniérzy na warcie,