Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.1.djvu/10

Ta strona została przepisana.

chwilach Basi przeszkadzać nie można, gdyż poszła na „rozmowę“ z rodzicami…
Znalazłszy się w swoim pokoiku, Basia stanęła przed wiszącemi na ścianie dwiema dużemi fotografjami w pięknych ramach, okolonych kwiatami, i długo wpatrywała się w nie w milczeniu.
Zdawała się zapytywać wzrokiem ich martwych twarzy, czy nie będą się gniewać, że zostawi ich tu samych, że opuści ich, by wrócić do kraju… I w miarę gdy wpatrywała się w umiłowane twarze, zdawało się jej, że na pięknych ustach ojca wykwita uśmiech, że szepcą one do niej te same słowa, które szeptały na parę chwil przed zgonem…
— Basiu, gdy będziesz mogła, wracaj do kraju… Tarn się żyje inaczej, lepiej… Tam życie je st lżejsze, i śmierć radośniejszą…
Te same słowa zdawały się jej szeptać usta matki…
Przywarła ustami do martwych fotografji, ucałowała ojcowski krzyż „Virtuti Militari“, który chowała jak najświętszą relikwję… ,
Pokrzepiona na duchu wyszła do jadalni, gdzie Marcinowa, już uspokojona, krzątała się przy nakrywaniu do skromnego posiłku...
Z pewną obawą, popatrzała na Basię, poczem, widząc jej twarz jasną, spokojną, spytała cicho: — No cóż oni?…
— Mówią, ażebym jechała — odrzekła spokojnie Basia… Do późnej nocy przegawędziły, rozmawiając o kraju, o podróży, o tem, co w Polsce robić będa…
A gdy Basia usnęła, śniła się jej wielka polska równina, zalana potokami letniego słońca… W powodzi tych świateł szedł Żarycz, gdy naraz na jasnem niebie ukazała się czarna, ciężka chmura… W tem potężna błyskawica rozdarła chmurę i runął grom…
Żarycz się zachwiał, gdy ona, znalazłszy się nagle